Rozpaczliwy jęk zawieszonej na drucie szyny alarmowej zwiastował pojawienie się w pobliżu groźnego żywiołu. W mgnieniu oka pędzą bracia strażacy, wynoszą narzędzia, ładują na samochód ciężarowy i wyjazd. Pędzimy do szosy warszawskiej, a potem w stronę Sochaczewa. Ujechawszy już sporo kilometrów, widzimy jak czarny słup dymu unosząc się do góry wskazuje miejsce nieszczęśliwego wypadku.
Jeden ze strażaków jadących pyta szofera
- Bracie, a czy dużo jeszcze jest benzyny?
- Nie !
- Nie wiem, czy dojedziemy do Sochaczewa, benzyny jest tylko trochę.
Chwilę panowało poważne milczenie, lecz dla zatuszowania tak niemiłej wiadomości poczęto żartować.
- Jak benzyny braknie, to będziemy samochód pchać do pożaru.
Nareszcie są pierwsze domy Sochaczewa, otucha wstąpiła w serca, bo tu można dostać benzyny. Wjeżdżamy na jedną z ulic, a tu przechodnie przystają i gapią się na nas jak na spadłych z księżyca ludzi, widząc po raz pierwszy w życiu zakonników w służbie strażackiej. Nie zważając wiele na obserwujących nas ciekawie widzów, zajeżdżamy proso na stację benzynową. Tu nowy kłopot, nie ma pieniędzy, lecz i temu Opatrzność Boża zaradziła, dostaliśmy na kredyt. Gromada starozakonnych otoczyła samochód wokół i ciekawie się nam przypatrywała.
- Nu co to jest.
- Panowie księdze jadą do ogień ?
- Zobacz ten ksiądz potrzebuje mieć taką siekierkę i postronek...
Teraz mając duży zapas benzyny jedziemy śmiało. Poza miastem są dwie drogi, nie wiadomo teraz którą jechać. Skręcamy w stronę dworca kolejowego i zatrzymujemy się przy stacji. Tu nam wskazano właściwą drogę i zdążamy do szalejącego żywiołu. Z daleka już widać czerwone języki palącego się domu. Brat naczelnik z łącznikiem udali się do kierownika akcji w celu zameldowania przybycia OSP Niepokalanowa. Po otrzymaniu rozkazu szybko zmontowano sikawkę, reszta braci strażaków chwyciła za bosaki i zaatakowała płonące belki. Dym niemiłosiernie gryzł w oczy, wiatr często zmieniał kierunek, a woń spalenizny czuć było wokoło. Nasz brat sanitariusz rozłożył swoją apteczkę i opatrywał rannych i poparzonych, którzy czekali na końcu. Brakowało wody, więc resztę ognia strażacy dobili łopatami i zasypali ziemią. W końcu na pobojowisku zrobiło się ciemno, straże zebrały sprzęt i odjechały.
Przedtem instruktor powiatowy zebrał wszystkich i powiedział:
- Dziękuję Wam druhowie, że przybyliście na miejsce nieszczęśliwego wypadku, dziękuję też druhom z Niepokalanowa, którzy mimo takiej odległości przybyli, nie szczędząc trudu by ratować bliźnich.
Sprawdziliśmy stan sprzętu i ruszyliśmy w stronę klasztoru. Bracia uradowani ze spełnionego uczynku miłosiernego długo opowiadali przygody.