Jeden z braci woła aby sprawdzić, czy dym który widać dość daleko, to może być od pożaru. Spojrzano z balkonu przez lornetkę i okazało się, że rzeczywiście od strony Błonia coś się pali. Po chwili na głos gongu pożarowego zrobił się ruch w remizie. Wyniesiono i załadowano sprzęt na samochód szofer nie tracąc czasu szybko ruszył z sekcją bojową za furtę. Jedziemy do szosy warszawskiej i prosto, na Błonie, w swym zapale przejechaliśmy właściwą drogę.
Trudno wracać nie będziemy, a innej drogi nie ma blisko dopiero po paru km. Skręcamy w stronę Bożej Woli, a tam kolejarz mówi, że już nie ma po co jechać. Możliwe, odpowiadamy ale mamy już za sobą większość drogi, więc jedziemy dalej. Skończyła się prosta droga a pozostała tylko polna. W końcu skończyła się i ta droga, wjeżdżamy na trakt większy i szczęśliwie natrafiamy na trop samochodu który przed chwilą musiał tędy jechać, gdyż na piasku są wyraźne ślady. Jeden ze starszych strażaków powiedział: To są ślady błońskiej straży i one nas zaprowadzą do samego pożaru. I rzeczywiście tak było, śladami błońskiego samochodu dotarliśmy do samego pożaru. Po zameldowaniu się u kierownika akcji, otrzymaliśmy rozkaz aby do ataku rzucić wszystkie swoje siły bojowe opatrzone w bosaki na trzy płonące budynki mieszkalne. Rozkaz został natychmiast wykonany i ogień po dwu godzinnej walce ustąpił, tak że ani śladu nie zostało z czerwonych języków, które lizały budynki mieszkalne, stodołę i oborę. W końcu kierownik sekcji zarządził zbiórkę i odjazd. Zanotowaliśmy szczegóły o pożarze od poszkodowanego i wyruszyliśmy z powrotem przez Kaski do klasztoru.
Grupka braci stoi na schodach elektrowni i przygląda się okolicy, po chwili słychać gong alarmowy, który szybko milknie
- Biegnę do tego brata co alarmował i pytam dlaczego przestał?
- On zaś tłumaczy, że inni mu powiedzieli że to dym z pociągu.
- A gdzie ten dym?
- Na północy.
- Tam pociągu nie ma!
Ładujemy sprzęt na samochód, który akurat nadjechał, a że przybiegło 10 strażaków, dlatego dalszego alarmu nie robiono. Po załadowaniu sprzętu na samochód, odjazd. Przy furcie dołączył się do nas strażak z Paprotni, jedziemy do szosy warszawskiej Pędzimy na cały gaz, aż wreszcie samochód staje.
- Co się stało pytają strażacy?
- Sprzęgło nawaliło odpowiada szofer.
Masz tobie los, zawsze jakieś licho musi przeszkodzić, ale trudno. Po kilku minutach postoju, po naprawie uszkodzenia, ruszamy w dalszą drogę. W stronie Leszna widać duży dym, a nawet ogień. Choć było daleko do pożaru, jechaliśmy dalej z dwóch powodów. Pierwsze że dobra droga, drugie że pożar musi być duży. Skręcamy od Błonia w lewo, strażacy mówią że cukrownia się pali. Szofer zaś twierdzi ze cukrownia jest w innym kierunku. Za chwilę zobaczymy kto ma rację. Jeszcze kilka kilometrów i jesteśmy u celu. Stajemy. Ludzie jak zwykle otoczyli nas wokoło i dziwują się, co to za straż, skąd przybyła? Po zameldowaniu się u kierownika akcji otrzymaliśmy rozkaz zaatakowania lewego skrzydła stodoły i szopy, potem stopniowo posuwać się do obory i drugiej stodoły. Zaznaczyć trzeba, że przy pożarze już były dwie straże i walczyły z ognistym amokiem który pożerał 9 budynków. Uruchomiono naszą motopompę, w pobliżu był staw, i przystąpiono według rozkazu do ataku. Najgorzej było z oborą, krytą blachą, gdzie wróg miał twierdzę i kryjówkę. Kilku braci z bosakami rzuciło się na tą twierdzę torując drogę prądownikowi. Po ciężkich zmaganiach, twierdza została zdobyta, teraz mieliśmy dostęp swobodny. Przy pomocy bosaków wyciągano tlące i palące się części zabudowania na pole i tam zasypywano ziemią. Brat sanitariusz chodził po placu, i opatrywał rannych, w końcu ogień ustąpił, zrobiło się ciemno, a bracia po trzygodzinnej walce powrócili do klasztoru.
Lato w tym roku jest bardo ładne i ciepłe. Była godzina 13, przed chwilą skończyliśmy obiad i idziemy przez ogród grupkami rozmawiając. Jedna z tych grup staje i obserwuje, dochodzę tam i widzę, że dym który obserwują nie jest z pociągu, dlatego też pobiegłem alarmować. W kilka minut auto było gotowe do odjazdu. Jedziemy do szosy warszawskiej i na szosie wybieramy drogę, którędy jechać. Jeden ze strażaków powiedział że najlepiej przez majątek. Jedziemy przez majątek i skręcamy na polną, drogę, która się skończyła. - Co teraz robić?
Po krótkim namyśle jedziemy prosto przez buraki, marchew i docieramy do celu przejeżdżając przez rów obok drogi. Samochód i szofer zdali egzamin, jesteśmy u celu. Z drugiej strony w tymże czasie, przybywa OSP z Bieniewic. Po tych przeszkodach a raczej przygodach auto staje i oczom naszym przedstawia się smutny widok. Wszystko już leży na ziemi, dom w tak krótkim czasie legł w gruzach, sterczy tylko komin i kłęby dymu wiją się po ziemi, miejscami podrywane przez wiatr. Ogień zaś przez jasne szczeliny wytrzeszcza na nas swe czerwone oczy. Ludzie stoją dookoła ognia i o ratowaniu nie myślą. Idziemy na wywiad, wtem podchodzą do nas gospodarze i mówią:
"Panowie księża dajcie spokój, niech się spali do cna."
Byliśmy zaskoczeni. W taki sposób przy pożarze jeszcze nikt do nas nie mówił. Dowódca sekcji sprawdził studnię, czy jest dużo wody. Zapanowało milczenie, nikt się nie odzywał. Wszyscy tylko spoglądali na siebie. Nasz dowódca zrozumiał co to znaczy, gospodarze nie chcą naszej pomocy. Ale wydał rozkaz sprzątnięcia motopompy od studni, która też już zaczęła się palić. Reszta braci strażaków ruszyła z bosakami do ataku na trzy palące się budynki. Po chwili padły pierwsze strumienie wody. Komin który sterczał i zagrażał pracującym obalono bosakami. Po jednogodzinnej akcji ogień stłumiono, a nasz sanitariusz opatrzył 5 osób rannych a jednego z nich odesłał do szpitala. Po spisaniu raportu załadowano sprzęt i odjechano do klasztoru.
Po ciepłym dniu nastąpiła chłodna noc, tej to nocy czerwona krwawa łuna rozświeciła niebo na południu. Przez szczeliny drzew w lesie widać było ogień.
Pożar!
Biją w gongi na trwogę!
Biednych mieszkańców w nocy gdy spali objął szalony ogień. Po chwili bracia strażacy ładują sprzęt na samochód i ruszją w drogę. Tymczasem ogień szaleje skacząc z jednego budynku na drugi. Po trudnej drodze przez piachy i pola, niebezpieczne przeszkody kryjące się w ciemnościach, docieramy na miejsce. Zaraz po przybyciu rozwijamy akcję od studni do domów mieszkalnych, by osłabić ogień, który zdążył już objąć 5 budynków i zagrażał dalszym. Przybyły jeszcze inne straże do pomocy i rozpoczęliśmy ofensywę rzucając w bój trzy jednostki strażackie, z trzech różnych stron.I choć wody było bardzo skąpo po dwugodzinnej zaciętej walce zdołaliśmy osiągnąć całkowite zwycięstwo. Po spisaniu raportu i załadowaniu sprzętu, choć zmęczeni, jednak w dobrym nastroju powróciliśmy do bazy.