Była godzina 6.50, gdy posłaniec konny zawiadomił straż, że pali się młyn w Teresinie. Pierwsza sekcja z motopompą wyjechała natychmiast. Po przybyciu na miejsce widać było, że ogień w swej pracy niszczycielskiej posunął się bardzo daleko, pożoga, huk i trzask rozchodził się wokoło. Do wnętrza trudno już było się dostać z powodu dymu a tam właśnie znajdowało się zboże i mąka.
Szybko uruchomiono dwie linie gaśnicze i zaatakowano młyn z dwóch stron, lecz dym strasznie utrudniał akcję a masek przeciw dymnych nie mieliśmy. Z każdą chwilą ogień przybierał coraz groźniejszą formę posuwając się naprzód. Do pomocy w tym czasie przybyła nasza druga sekcja z sikawką ręczną i zaatakowała ogień z drugiej strony, odcinając dostęp do motoru. Naszej drugiej sekcji w niedługim czasie przybyła na pomoc OSP z Paprotni. Potem przybyły straże z Błonia, Sochaczewa i Szymanowa. I choć 5 sekcji strażackich walczyło zawzięcie, wróg posuwał się naprzód i wyglądał czerwonymi płomieniami przez małe zakratowane okna na zewnątrz. Zrobiono przesunięcie i dwie sekcje strażackie przypuściły szturm na magazyny. Wyrwano zakratowane okna i wyniesiono około 100 sztuk worków mąki. Zboża już się nie udało uratować. Cały młyn płonął a nasz atak przeszedł w obronę i osłonę zagrożonych domów mieszkalnych, stajni, obory, zboża w stogach na które spadały iskry i płonące głownie. I choć walczono z całym wysiłkiem, to jednak młyn spłonął. Zdołano uratować boczne magazyny i maszynownie z motorem. Młyn był kryty blachą, więc przy zrywaniu pokrycia trzech strażaków i wielu cywilów zostało pokaleczonych. Po 5 godzinach ogień osłabł, a straże dalsze odjechały, pozostała tylko nasza sekcja i OSP z Szymanowa. Po kilku godzinach przybyła zmiana, OSP z Paprotni zmieniła OSP z Szymanowa, a nasza druga sekcja sekcję pierwszą. I tak na zmianę pracowaliśmy przez trzy dni. Młyn był ogromny, wewnątrz pełno zboża, którego nie można było uratować. W tym samym budynku była olejarnia, wyciśnięte makuchy też doskonale się paliły, dlatego też tak długo trwało dogaszanie. Młyn ten zapalił się dużo wcześniej, lecz służba dworska sama próbowała ugasić i po dłuższym czasie, gdy ogień się rozprzestrzenił zawiadomili OSP w Niepokalanowie. Działo się to wszystko dnia 5 stycznia rano w niedzielę. Strażacy starzy opowiadali, że gdzie tylko powstał pożar młyna to z soboty na niedzielę, rzadko kiedy indziej.
Rozpoczął się nowy rok, więc stary należało podsumować zebraniem i omówieniem spraw. Stan strażaków w roku 1935 wynosił 23, zbiórek ćwiczebnych było 63, alarmów 25. Na początku przeczytano referat, który przypominał nam przebytą drogę, pokazał spełnione prace i minione dni. Czy dążyliśmy do wyznaczonego celu, czy nie zboczyliśmy z drogi. Czy zdajemy sobie sprawę z naszych misji, co zyskaliśmy, a co stracili. Odczytano sprawozdanie z działalności i plan na rok 1936.
Wybrano nowy Zarząd.
Prezesem został o. Florian,
naczelnikiem brat Salezy,
zastępcą naczelnika brat Jarosław,
sekretarzem brat Nikodem.
O. Prezes powiedział kilka słów zachęty podkreślając, że pomimo tylu trudności, widać jednostki w straży, które ją podtrzymują i nadają jej żywotność.
Dla Maryi pracujemy i wypełniamy Jej sprawy a Ona nie zapomni o nas. Zebranie zostało zakończone błogosławieństwem.
W dniu 15 sierpnia straż nasza obchodziła 5-lecie swego istnienia. Na tę uroczystość program był następujący: Msza św. w intencji straży, uroczysta akademia, ćwiczenia pokazowe z narzędziami przy dźwiękach orkiestry, ćwiczenia bojowe, defilada.
Wkraczamy w drugie pięć lat służby strażackiej, jak będzie się układać ciąg dalszy życia straży zobaczymy.
Zrobiono u nas na próbę toporek z futerałem wypadł on bardzo dobrze i tanio. Daliśmy zapotrzebowanie na zrobienie takich 9 sztuk. Samochodu strażackiego jeszcze nie posiadamy, co jest dużą naszą bolączką. Klasztorny samochód często jest w drodze lub na miejscu zajęty. Na ten to ciężarowy samochód gdy jest pożar ładujemy sprzęt strażacki.
Godzina 10.30 przechodzi silna burza z piorunami, strażacy już się przygotowują na wszelki wypadek. Wtem na jednej z dzielnic Niepokalanowa wszczęto alarm. Bracia strażacy do remizy, a tu samochód ciężarowy załadowany towarami. Rzucili się więc i w ciągu kilku minut opróżnili samochód, załadowali sprzęt i odjazd. Deszcz leje niemiłosiernie, pioruny świstają nad głowami, samochód odkryty pędzi w kierunku Szymanowa. Przemoknięci do ostatniej nitki przybyliśmy na miejsce wypadku i zastaliśmy już naszych kolegów po fachu przy pracy. Ogień już pożerał stodołę, a przybyłe straże, mają za mało węży tłocznych, aby móc coś zdziałać. Do wody było przeszło 300 metrów, a obie straże razem miały ledwie 100 metrów węży. Dopiero po przybyciu naszej sekcji, zbudowano linię wężową, lecz i tu były trudności, gdyż każda straż posiadała inne łączniki szczepne. Zrobiono łańcuch wodny z sikawek i beczek rozstawionych. Dwie sikawki podawały wodę do beczek, a motopompa nasza z beczek do pożaru. Strażacy wyglądali jakby ze stawu wyciągnięci. Na domiar tego nadciągnęła jeszcze gorsza ulewa i zerwała się straszna wichura. Palącą się stodołę puszczono na pastwę ognia, a zabezpieczono dalsze budynki na które sypały się całe snopy iskier. Odległość do zagrożonych budynków wynosiła zaledwie 5 metrów, dlatego też wysiłki nasze wśród gwałtownej wichury skupiały się tylko na osłonie dalszych budynków.
Cała ta walka trwała cztery godziny.