Fragment książki "Na Przestrzeni 83 lat" br. Jarosława Nowakowskiego i o. Wiesława Koca.
Rok 1940 - 1942
W klasztorze na klerykacie mieszkali ludzie wysiedleni z terenów zachodnich. Oni to zaprószyli ogień. Nie było czym gasić, bo sprzęt był zdekompletowany. Pożar ugaszono gaśnicami. Z kilkudziesięciu toporków pozostało tylko trzy, brak było nowych hełmów i wiele pasów. Stan straży w 1940 wynosił 25 braci strażaków.
Pierwszy pożar poza klasztorem mieliśmy w Paprotni. Bracia strażacy wpadają do remizy, wynoszą sprzęt i czekają na jakiś środek lokomocji, gdyż w klasztorze nie ma. Zarekwirowano na drodze gospodarzowi konie z wozem, załadowano sprzęt i odjazd. Po dwugodzinnej akcji pożar zlikwidowano.
Rok 1941, stary samochód „Minerva” 6 osobowy, który otrzymaliśmy przed samą wojną z komory celnej, został przydzielony dla straży.
Rozpoczęła się jego przeróbka, bracia strażacy na czele z br. Salezym przystąpili do pracy. Odczuwaliśmy brak narzędzi do pracy, ale zrobiono je prymitywnym sposobem. Gwóźdź spłaszczony służył jako śrubokręt, kawałek żelaza z dziurą to młotek, a piłkę do żelaza umocowano na odpowiednio wygiętej desce.
23 czerwca 1941 roku zaszło z Niemcami nieporozumienie. Niemcy pobili kilku braci w elektrowni za to, że motor się popsuł, oni wzięli to za sabotaż, bo w tym czasie była inwazja na Rosję i nie mogli słuchać radia.
Oficer zebrał wszystkich obecnych braci, tych, którzy nie przyszli sami, żołnierze niemieccy wyrzucali z mieszkań, a chorych i starców zrzucali ze schodów na dół. Wszystkich ustawiono na łące obok stacji i tam miała się odbyć egzekucja. Wielu braci uciekło za płot, inni pochowali się w zboże. Bracia strażacy pracujący przy samochodzie zablokowali się w szopie i siedzieli.
W jakiś czas potem zwolniono z łąki strażaków, później po obfitym wykupie za złoty zegarek i masło z mleczarni uwolniono wszystkich. Trudno jesteśmy w niewoli i musimy wszystko znosić.
Od wiosny prowadzono montaż samochodu dla straży, a raczej jest to całkowita przeróbka. Cały samochód 6 osobowy rozebrano na tysiące części, wszystko to miało przejść przez ręce 4 braci: Salezego, Cherubina, Jarosława i Symplicjusza, potem dołączył br. Marek.
Praca w ciasnej szopie, w lecie, gdy było gorąco, była nie do wytrzymania. W takich warunkach mogli pracować tylko zapaleńcy i tu okazało się ich poświęcenie. Pracowano w dzień, gdzie pot zalewał oczy od gorąca, ale i wieczorami też podganiano pracę, która dobiegała końca.
Tak to przez 10 lat wytrwałej pracy zdobyliśmy własnymi siłami samochód, przede wszystkim uznanie i wyróżnienie należy się br. Salezemu.
Stan straży w tym roku wynosił 50 strażaków. Zdekompletowana motopompa została naprawiona, samochód strażacki już jest na ukończeniu.
17 sierpnia 1941 roku straż nasza obchodziła skromny jubileusz 10-lecia swojego istnienia.
Program tej uroczystości był bardzo skromny: akademia, poświęcenie samochodu i przekazanie straży oraz ćwiczenia bojowo-pokazowe. O godzinie 17 zebrali się bracia strażacy w umundurowaniu obok samochodu i rozpoczęła się uroczystość 10-lecia.
Prezes przemówił w te słowa:
W dniu dzisiejszym zebraliśmy się tu na naszą uroczystość, wdzięczni winniśmy być Opatrzności Bożej, że w tak ciężkich czasach straż nasza zdobyła piękny samochód.
Przed 10 laty w tym miejscu odbywały się pierwsze ćwiczenia i wykłady p. insp. Józefa Boguszewskiego. Co do wyposażenia to mieliśmy prymitywny sprzęt z sikawką ręczną, potem nabyliśmy motopompę, lecz bolączką naszą było, że nie było czym jechać do pożaru. Jednak dzięki br. Salezemu, który z kilkoma braćmi poświęcał się od 7 marca do 17 sierpnia, dziś mamy już gotowy samochód. Teraz zachęcam wszystkich aby pracowali nadal i pilnie uczęszczali na ćwiczenia. A innych proszę aby strażakom nie utrudniali pracy.
Po poświęceniu udali się wszyscy na akademię do świetlicy, tam do wszystkich przemówił o. Magister:
Może ktoś sobie tak przedstawiał życie zakonne, że z chwilą wstąpienia do klasztoru jest odizolowany od świata całkowicie. Tymczasem widzicie że tak nie jest.
Nasza straż pożarna spełnia wielką misję. Sam słyszałem i opowiadano mi, że jak straż z Niepokalanowa przyjedzie do pożaru, to już koniec i ludzie są spokojni o swój dobytek. Przez to nasze stykanie się z ludźmi przy pożarze głosicie kazanie, ludzie stają się lepsi, to jest wasza misja. Ile łez otarliście pogorzelcom przez te 10 lat, ile serc rozdartych uleczyliście balsamem swej obecności i miłosierdzia. Na zakończenie życzę Wam wielkiego rozwoju na dalsze lata.
Po akademii zbiórka przed remizą, musztra i odjazd, potem alarm i ćwiczenia. Z okien budynku na II piętrze wydostaje się dym. Akcja straży, po hakówkach na drugie piętro, zagaszenie pożaru, złożenie sprzętu i zakończenie.
Dnia 14 października 1941 roku, to jest w dwa miesiące po tej uroczystości, gestapo zabrało 2 strażaków: br. Joachima i br. Chryzologa.
Rok 1942
Luty godzina 12.45, wychodzimy z refektarza, a tu biją w gongi pożarowe. Pali się zecernia. Natychmiast rozpoczął się ruch. Podjechał samochód, sprawiono motopompę od stawu. Tymczasem jeden ze strażaków pobiegł po sikawkę ręczną do drugiego plutonu. Po uruchomieniu sikawki, motopompa stanęła, gdyż mechanik zapomniał włączyć wody i motopompa mocno się zagrzała. Ogień musiał być już od dłuższego czasu, gdyż po przybyciu straży, od dymu i żaru oraz gazów wewnątrz wyleciały szyby. Ogień buchnął przez okno i przedostawał się na pierwsze piętro.
O wejściu do wewnątrz nie byłe mowy. W chwili znów motopompa poszła, teraz czterema prądami wody zlikwidowano pożar.
Rozpoczęto ewakuację górnych mieszkań na piętrze, tymczasem ogień przedostał się przez korytarz na drugą stroną do warsztatów naprawy rowerów.
Sytuacja była trudna. Pomimo dymu i żaru strażacy przedostali się do wewnątrz budynku i tam dopiero, po pewnym czasie, udało się ogień zlikwidować.
Ofiara i poświęcenie się strażaków dały wynik dodatni. W tymże czasie przybyły straże z Błonia i Sochaczewa, lecz akcji już nie rozwijały.
Zainteresowanie się władz sochaczewskich tym pożarem było duże, przyjechał p. płk. Sobczak i powiedział, że w ten sposób uchwycić i ugasić pożar, to jest zjawisko dość rzadkie. Całe wnętrze jest zwęglone, a budynek drewniany.
Wewnątrz pełno rupieci, skrzynek, książek i papierów. Sufit zwęglony i tylko miejscami przepalony. Okna na piętrze zwęglone i poddasze, lecz od biedy w tym budynku jeszcze można mieszkać.
Rozpoczęto pierwszy skoszarowany kurs II stopnia w Niepokalanowie. Na kurs zgłosiło się 19 braci strażaków. Kurs odbył się kosztem wakacji braci strażaków, którzy więcej cenili sobie wyszkolenie niż wakacje. Wynik kursu był dobry.
Od starostwa przyszedł nakaz, aby na wieży czy też na dachu był stały posterunek strażacki.
Było to 20 sierpnia. O godzinie 23 przybiega stróż i melduje, że na wschodzie świecą się dwie gwiazdy czerwone. Zerwaliśmy się z łóżek i widzimy rzeczywiście coś nadzwyczajnego. Potem takie gwiazdy zaświeciły się wokoło.
Wybiegamy na dach obserwować, nad Warszawą takich gwiazd świeci dużo, potem widać było białe silne błyski, to bombardowanie z samolotów i w kilku miejscach widać pożary. Naraz nad nami słychać warkot samolotu i raptownie zaświeciło się owa czerwona gwiazda. To jest oświetlenie terenu płynem palnym na spadochronie. Widać jak w dzień na 15 km wokoło. Uciekać z dachu teraz już za późno, przycupnęliśmy za murem za kominami i czekamy co będzie.
W chwilę później trzy detonacje, to bomby na szosie warszawskiej zrzucane z samolotu 4 km od nas. Wśród braci i okolicznych ludzi powstał popłoch, nie wiadomo gdzie uciekać. Groza przeszła na Warszawę. Cały nalot na Warszawę trwał 2 godziny a łuny pożarów świeciły do rana.
Na drugi dzień to samo o g. 23.15 znów alarm, samoloty przelatywały nad nami i poszły na Warszawę, gdzie znów były pożary.
W nocy o godzinie 0.40 przybiega stróż i krzyczy – pożar! Pali się w majątku Wilkowa Wieś, w ogniu stodoła, obora, i stajnia.
Kilka straży już było przy pożarze i nic nie mogli uratować. Spaliło się 37 owiec, i 16 koni. Uruchomiono naszą motopompę od stawu i do ataku, ale już tylko na zgliszcza. Praca trwała przeszło dwie godziny.
W kilka dni później znów pożar, tym razem w Wiskitkach spaliło się 6 stodół ze zbiorami i narzędziami rolniczymi. Wodę czerpaliśmy z rzeki odległej o 600 m. Żyrardów i Niepokalanów złączyły się i podawali wodę. OSP Wiskitki połączyły się z innymi strażami i tak wspólnymi siłami po 4 godzinnej akcji wielki pożar zlikwidowano.