Moja działalność w straży, w jej pierwszych miesiącach związana była z akcjami pożarowymi, ale zdarzały się też inne. Dnia 13 września 1964 r. o godzinie 7:40 do furty klasztornej zgłosił się gospodarz Franciszek Zdanowski zamieszkały we wsi Lisice z prośbą o pomoc w uwolnienia konia z piwnicy. W straży zarządzono alarm mimo trwających rekolekcji zakonnych, bo pomoc bliźniemu jest na pierwszym miejscu. Strażacy zajęli miejsce w samochodzie ciężarowym GMC, potocznie zwanym „Dżems”, dostosowanym jako wóz bojowy gaśniczy. W samochodzie był zainstalowany zbiornik na wodę o pojemności 3000 l, w części tylnej było zadaszenie dla czterech strażaków oraz zamontowana motopompa. Pojechaliśmy w kierunku Warszawy i po kilku minutach byliśmy na podwórku gospodarza.
W części budynku gospodarczego Pan Franciszek zbudował piwnicę w ten sposób że podłoga była betonowa a wejście do piwnicy stanowił otwór kwadratowy przez który wsypywał ziemniaki. W chwili tego zdarzenia ziemniaków była taka ilość że koń mógł tam się zmieścić tylko w postawie leżącej, na boku. „Jak on tam się dostał?” - to zagadka dla gospodarza i nas wszystkich strażaków gdyż otwór był zbyt mały a koń okazałych wymiarów. Operacja wydobycia była skomplikowana gdyż otwór należało powiększyć a konia tak ukierunkować żeby przodem był do otworu. W celu zabezpieczenia przed niekontrolowanym ruchem czy kopnięciem na nogi założyliśmy linki, podłożyliśmy deski po których przesuwaliśmy konia w stronę otworu. Wszelkie ostre krawędzie zabezpieczyliśmy słomą i tak, powoli, popychając i ciągnąc udało się konia wydobyć na zewnątrz. Przy całej tej czynności koń okazywał się bardzo spokojny, może było to spowodowane jego wcześniejszym zmęczeniem. Cała akcja wydobycia zakończyła się szczęśliwie a koń stanął na własnych kopytach. Zadowolony był gospodarz i jego małżonka i my strażacy za pomyślne zakończenie akcji. Dzięki Bogu i Niepokalanej powróciliśmy do klasztoru na godzinę 9:40 kontynuując udział w rekolekcjach.
Br. Czesław Józef Ocetek